Jak strasznie jest być samemu...! - wyrwało się gdzieś z głębi serca kobiety. Przez telefon, półgłosem, w tramwaju opowiadała jakiejś bliskiej kobiecie o swoim lęku, obawach związanych ze zdrowiem. Jechała do szpitala. A ja zostałam mimowolnym towarzyszem jej lęku przed tym, co ją czeka i samotności, która jej doskwierała.
Nie widziałam jej twarzy. Gdy
wysiadałam, wtajemniczona w jej rozterki, zerknęłam kątem oka. Miała może z 35
lat. Pojechała dalej.
W takie dni przypomina mi się
starożytna modlitwa chrześcijańskiego Wschodu, którą usłyszałam na rekolekcjach.
"O Ty, który jesteś najbardziej samotny pośród samotnych - zmiłuj się nad
nami". Czasem się nią modlę.
Dopóki człowiek ma do kogo zadzwonić, żeby podzielić się lękiem, nie jest nigdy prawdziwie sam :) choć oczywiście z życiem trzeba się zmagać w swoistym odosobnieniu, niezależnie od stanu cywilnego i liczby krewnych. Myślę, że poczucie osamotnienia, szczególnie wtedy, gdy się o nim opowiada znajomym, wynika z niedoceniania samego siebie.
OdpowiedzUsuń